Euroregion_Karpacki Neighbourhood Interreg
Wymiana Polsko Ukraińska Pamiętam, jak pod koniec października (a może na początku listopada) ubiegłego roku na początku lekcji angielskiego profesor Poliśkiewicz wystosował odezwę do klasy:
,,Kto chce wziąć udział w wieczorku ukraińskim?"
Widząc brak reakcji na swe słowa, dorzucił błagalnym tonem:
,,Pomóżcie w zbożnym dziele".
Kilka rąk nieśmiało powędrowało w górę. Marcin, Monika, Kinga (a razem z nią Maciek)... ,,Co mi tam- też się zgłoszę. Przynajmniej stracę trochę lekcji". Jak pomyślałem, tak też zrobiłem.
Wyznaczonego dnia stawiłem się w auli na spotkaniu organizacyjnym. Oprócz mnie przybyło sporo ludu z mojej klasy oraz kilkoro maturzystów. Dołączył do nas też profesor Czerkas, który, jak się okazało, był współorganizatorem . ,,Fajnie- przynajmniej będzie wesoło". Okazało się, że wszystko, czym na początku dysponujemy, to parę wierszy i dobre chęci.
Wiersze zostały rozdane, a ja liczyłem, że dla mnie nic się nie znajdzie. W tym momencie przeszła mi ochota do wzięcia udziału w jakimkolwiek występie. ,,Przecież nic nie wiem o Ukrainie. Nie znajdę tu nic dla siebie." Ale jakby w reakcji na moje myśli profesor wygłosił słowa: ,,Mam płytkę z utworami z Pomarańczowej Rewolucji. Musimy przedstawić ten moment dziejowy. Czy ktoś ma jakiś pomysł?" (tzn. te słowa na pewno nie były takie wzniosłe, ale nie jestem w stanie ich dokładnie odtworzyć więc improwizuję; z pewnością było tak coś o płycie i rewolucji). Jako urodzony rewolucjonista (buntuję się przeciwko wszystkiemu, co jest mi narzucane, zwłaszcza w domu J) postanowiłem, że coś wymyślę. Obojętnie co. Byleby sobie znaleźć rolę. Przynajmniej posłuchałbym sobie dobrej muzyki w ramach lekcji. Rzuciłem więc parę pomysłów, które uważałem za niemożliwe do wykonania (Cztery miesiące później wiedziałem jedno: NIC nie jest niemożliwe do wykonania) Boże!
Pierwszy raz w życiu moje pomysły spotkały się z aprobatą (i to bez ustępstw z mojej strony), zaś tydzień później profesor Poliśkiewicz przedstawił mi scenariusz Pomarańczowej Rewolucji (wersja studyjna, okrojona J) i zaproponował prowadzenie tej sceny. Po raz kolejny pomyślałem ,,Co mi tam" i zgodziłem się.
Od tego dnia zaczęły się żmudne próby (żmudne, bo nieróbstwo męczy). Bywały dni, kiedy w auli stawiali się wszyscy, ale nikt nic nie chciał ćwiczyć; bywały dni, kiedy zjawiałem się z nastawieniem do pracy, ale oprócz mnie byli tylko profesorowie (nierzadko tylko jeden), bywały i takie dni, że wszyscy chcieli ćwiczyć, lecz siła wyższa (czyt. Pani Dyrektor) nie udostępniała nam auli. W sumie efektem prób był nie tyle postęp w pracy, co zgranie i dotarcie się grupy.
Najciekawsze było to, że po każdej próbie scenariusz ulegał w mniejszej bądź większej części zmianie. Dochodziły nowe sceny, w starych dokonywano poprawek... W rezultacie końcowa wizja wieczorku znacznie różniła się od tej początkowej.
Miało to wyglądać tak:
1. powitanie
2. scena z kozakiem
3. karczma
4. prezentacje
5. rewolucja

Przez trzy lub cztery miesiące prace stały w miejscu. W tym czasie odkryliśmy, że brakuje nam sceny łączącej prezentacje z rewolucją. Profesor Poliśkiewicz przypomniał sobie o postaci proroka Wernychory. Postanowił więc wskrzesić nieboszczyka i wstawić w jego usta proroctwo o Pomarańczowej Rewolucji. A że dotychczas moje pomysły były możliwe do przełknięcia, powierzył mi misję stworzenia przepowiedni. Wernychora chyba przewracał się w grobie (jeśli nie zasuwał jak wiatraczek), gdy profanowałem jego teksty.
W końcu powstała kompletna wizja wieczorku. Wyglądało to mnie więcej tak:
1. powitanie
2. scena z kozakiem
3. karczma
4. ,,Cwite Tereń" w wykonaniu naszych chórzystek
5. rozmowa Anny z Konradem o wspólnych korzeniach
6. piosenka łemkowska w wykonaniu chóru diablątek pod wodzą Żanety J
7. prezentacje multimedialne
8. Wernychora
9. rewolucja

Dni mijały a my ciągle nie znaliśmy dnia ani godziny. Na pytania o termin występu profesorowie odpowiadali: ,,Za dwa tygodnie". Dwa tygodnie to kupa czasu, więc nikt się specjalnie nie przykładał.
Aż pewnego pięknego dnia do klasy zawitał profesor Poliśkiewicz i oznajmił grobowym głosem: ,,za pięć dni wieczorek". ,,Oż"- zakląłem szpetnie. Chciałem się upewnić. Może się przesłyszałem? Może to za pięćdziesiąt, albo chociaż piętnaście dni. Jednak coś podpowiadało mi, że mamy TYLKO pięć dni. ,,Oż" zakląłem ponownie, bo przypomniałem sobie, że mamy czwartek, a więc do występu zostały trzy dni robocze, nie licząc dzisiejszego. Fajnie, zdążymy. Po chwili jednak znów chciałem kląć: nie dostaliśmy pozwolenia na próby całodniowe przez najbliższe dni. Mieliśmy więc do dyspozycji jeden dzień i cały występ do dopracowania. W porównaniu do tego początkowe pięć dni wydawało się wiecznością. Trudno- poradzimy sobie. Nie takie rzeczy się partaczyło...
Nadszedł dzień zwycięstwa / klęski (niepotrzebne skreślić). Przyszedłem do szkoły w bojowym nastawieniu. I co się okazało? Nie przeprowadzimy próby bo maturzyści mają zaliczenia, Mateusz jest chory, a na domiar złego nie będziemy mieli dekoracji, bo dyrektor hotelu miał syndrom dnia poprzedniego i nie można było się z nim dogadać.
Ale nie szkodzi. Jak mawiał towarzysz Gierek: ,,Jeśli nam pomożecie, to myślę, że ten cel uda nam się osiągnąć". Więc z profesorem postanowiliśmy pomóc sobie nawzajem. Za pomocą flag, obrusów, sterty siana i stołu zbudowaliśmy dekorację (McGavyer to przy nas amator J). Potem odbyła się próba (a raczej jej szczątki), po której stwierdziliśmy, że występ musi się udać (po tej próbie gorzej już być nie mogło). O wpół do piątej byliśmy w komplecie, silni, zwarci i gotowi (obojętnie na co). Postanowiliśmy dać z siebie wszystko, głównie dla profesora Poliśkiewicza, który był w takim stanie, że poważnie zastanawialiśmy się nad przywiązaniem go do krzesła , żeby z nerwów nie zrobił sobie krzywdy. Z kolei profesor Czerkas zachowywał spokój i z miną co-złego-to-nie-ja przechadzał się po szkole. Z uwagą śledziliśmy salę na której w ślimaczym tempie zjawiali się widzowie. O 16:55 było ich trzech, z czego dwóch na moje zaproszenie, a trzeci chyba przypadkiem pomylił aulę z toaletą, lecz wiedziony instynktem konesera (a raczej darmową wyżerką, która czuć było na całą aulę jeszcze długo po wieczorku) pozostał. W końcu zeszło się Grono Pedagogiczne i niedobitki widzów.
Zaczęło się. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zaczęliśmy. Od tego momentu było jeszcze lepiej :) Mimo błędów (rażących dla uczestników, niewidocznych dla audytorium) byliśmy w świetnym humorze. Szło jak po maśle. Pierwszy raz w życiu widziałem takie improwizacje. Co tu dużo mówić- podobało się! Mało tego- BARDZO się podobało! Namęczyliśmy się, ale wystarczyło potem spojrzeć na profesorów, na ich uśmiechy wypełzające na oblicza, gdy zrozumieli, że nie zostaną zlinczowani :)
Do dziś na wspomnienie wieczorku pani prof. Piłakowska przerywa lekcję, by pochwalić Marcina jako Kozaka, dziewczyny za śpiew, Maćka za jego angielski, mnie zaś... nieważne za co- grunt, że chwali. Ogółem wszyscy są zadowoleni. Wkrótce czeka nas powtórka wieczorku, tym razem dal większej publiki. Z pewnością będzie lepiej, gdyż mamy czas na przygotowanie, chociaż, jak znam życie, i tak go zmarnujemy :)

Piotr Wawrzkiewicz                          



FOTORELACJA Z WIECZORKU:



Zaszczytem jest dla nas gościć tak zacne osoby wszystkich zasług i godności...




...niech czas wspólnie spędzony przyniesie duchowe owoce...


...ciało zaś zaspokoić pragniemy poczęstunkiem, na który po zakończeniu serdecznie zapraszamy.


- Sława Isusu Chrystu.
- Na wiki wikiw. Zwidky idesz Kozacze?
- Z Siczy maty. Dajte meni wody napytys.
- Proszu, na zdrowiaczko.
- Spasybi wam, maty.



Siła złego na naszej Ukrainie-matce. Magnactwo panoszy się wszędzie, na kozacką wolność nastaje, a z Dzikich Pól, mówią, Orda wielka idzie. Niech tylko step obeschnie po zimie, a pierwsza trawa zaszeleści - setki tysięcy ordyńców zaczną po Ukrainie hulać, sady wiśniowe pustoszyć, chutory palić, jasyr brać...


- A powiadają, że na Siczy bez kobiet żyjecie i mołodyci, jakby piękna nie była, ani do was przystąp.
- Prawda i to, ale to dobry zwyczaj, bo i kłótni przez to mniej i bijatyk. Sprowadźcie choć jedną babę, a z Siczy ni kurenia, ni chaty nie zostanie.



- A jak kto do Kozaków zechce przystać?
- Każdego chlebem-solą przyjmujemy. Pytają wtedy u nas: "A co, kozakować chcesz?" Ten odpowiada: "Chcę". "A wiarę chrześcijańską wyznajesz?" "Wyznaję". "A gorzałkę pijesz?" "Piję". I już go mają za swego...



- Czas na mnie. Buwajte zdorowi, maty. Spasybi wam.
- Haj Boh bereże u dorozi.



Kiedyśmy byli Kozakami
I nic o unii nie słyszeli,
na wolnych stepach, wolni sami,
Brataliśmy się z Polakami
I żyli sobie najweselej...



Podajże rękę Kozakowi
I serce swe do niego przychyl
I razem w imię Chrystusowe
Odbudujemy raj nasz cichy.



- Naprawdę sądzisz, że to możliwe? Ten cichy raj?
- Oczywiście. Łączy nas z Ukrainą znacznie więcej niż dzieli.



Ludowa pieśń ukraińska "Cwite teren" ("Kwitnie tarnina")

...Kwitnie tarnina, kwitnie,
A kwiat opada;
Kto nie zaznał miłości,
Ten nie wie co to ból...




Wiersz piewcy Łemkowszczyzny Bohdana Ihora Antonycza "Poworot" ("Powrót")

... Skiby, błękitne łęgi, gaje,
na płocie chmury - płachty schnące.
Jam się narodził w bujnym maju
tu - pod olchami i pod słońcem.
Po nim pieśń łemkowska "Zrodyłysia terky za horamy" w wykonaniu chóru dziecięcego z Wiązownicy pod dyrekcją Żanety Berezy


Słowo Ukraina na określenie "miejsc pogranicznych" na południu Rusi Kijowskiej pojawiło się już w XII wieku...


Kozak Mamaj jest najczęstszą postacią na obrazkach ludowych. Widzimy go rozłożonego biwakiem z typowymi rekwizytami: koniem, szablą, bandurą i fajką.


Trudno wyobrazić sobie Ukrainę bez kaliny. Jest to krzew, którego kwiaty, owoce i gałązki od zawsze pełnią funkcję symboliczną w ludowych obrzędach.


Występ bandurzystów z Zespołu Szkół im. Markijana Szaszkewycza w Przemyślu.



Utwór solowy na bandurze oraz duet sopiłkowy w wykonaniu gości z Przemyśla.


Mistrzu Wernychoro, opowiedz przyszłe dzieje, bym mógł je uwiecznić dla potomnych...


...i nastaną wojny straszliwe...


- I pożre czerwony Moloch ziemie Słowian, a narzędzia pracy w znienawidzony symbol władzy zamieni, by w jarzmo zakuć narody...
- Mistrzu, w jarzmie jakie "żet"?



Powstanie mąż na wschodzie i otworzy oczy narodu, i ku wolności natchnie, a Moloch zniszczy mu oblicze. Podniesie chorągiew koloru bursztynu w grodzie ruskim, matką innych grodów zwanym.




POMARAŃCZOWA REWOLUCJA

Podczas wieczorku
   
Na Ukrainie


Filmiki z Wieczorku Ukraińskiego:











 
 
   Copyright 2006 © Bnd. All rights reserved.
Główna | Projekt | Jarosław | Jaworów | Kalendarium | Kontakt